DĘBOWA TARCZA
,, Zapadał ciepły czerwcowy zmierzch. Łodzie bezszelestnie spławały z szeroko rozlanych wód w wąski, ściśnięty ścianami odwiecznej puszczy, czarny nurt rzeki.
Cisza się zrobiła przedwieczorna. Bór stał dookoła zastygłą ścianą.
Na pokładach też zrobiło się cicho. Każdy z podróżnych, dotychczas zajęty różnym i czynnościami, teraz przysiadł i spoglądał rosnącym niepokojem ku tej leśnej kotlinie, w którą właśnie wpływali. Strasznie jakoś było i nieswojo. Jeszcze w uszach mieli poranne okrzyki pożegnań , prośby o błogosławieństwo znakiem krzyża. O rąk na głowę nałożenie. Biskup nie odmawiał też nikomu, długo to trwało. W stargardzkim porcie nie przebrane tłumy go żegnały.
Wieść o dostojnym kapłanie Wielkiego Boga Miłości dotarła już do każdej osady, każdego domu skrytego po lasach i borach w tej pomorskiej ziemi. Spieszono też tłumnie na jego powitanie. Z ogni nad brzegiem Małej Iny szpaler na wiele mil przed stargardzkim grodem uczyniono.
Niepotrzebnie niepokoił się Pawlik, kasztelan santocki, przed Bolkiem Krzywogębym za życie biskupa sprawę zdający. Niepotrzebnie też z rycerzy polskich szpaler wokół biskupa uczynił, przed niespodzianie wypuszczoną strzałą ochraniając.
Wszędzie dookoła otwarte gęby w powitalnych okrzykach widać było i dłonie w pozdrowieniu uniesione. Radość powszechna stargardczan sił do zbożej pracy biskupowi dodawała. Nauczał on dzień po dniu, tydzień cały chrztem tą mozolną pracę kończąc. Dobrą Nowinę rozgłaszał radośnie, a radość ta i powszechne bratanie tłumom się udzielało. Miłość szczera dawne waśnie zastępowała. Dziś przez te zgromadzone tłumy, ledwo koło południa na pokład szkuty stanął.
Krzyżem świętym błogosławiąc stargardzki gród i licznych jego mieszkańców.
Wolno przez szerokie rozlewiska na łęgach płynęła jedna w drugą szkuty i galary pełne misyjnego dobra, misjonarzy i rycerstwa. Z dala jeszcze widać było w blasku słońca na pochylonym ku wschodowi stoku, stargardzki gród ogromny, który ich tak serdecznie i z taką radością gościł.
Wszyscy właśnie w minionym już prawie dniu rozprawiali, tylko Skarbimir, kasztelan pyrzycki czegoś markotny na ławie w kącie łodzi siedział. Nie po myśli mu było owo stargardczan biskupa przyjęcie. Stara międzygrodowa zawiść obraz chrześcijańskiej miłości mu przysłaniała.
Odezwał się rychle do Pawlika santockiego słowami:
- Patrzajcie jeno, jak się te stargardzkie dziady postawiły. Jak to misję przyjęły, patrzajcie.
Pawlik popatrzył jeno na wąsate i chmurne oblicze pyrzyckiego kasztelana i nic już nie rzekł, raz, że z nim się nie zgadzał, dwa, żeby rozmową szczerą go nie drażnić, a w tym czasie czujności swojej nie zaniedbać.
Jakoż i wpływali właśnie w wąskie gardło z drzew starych ogromnych nad samą wodą rosnących. Mroczno tu już było i straszno.
Ognie też jakieś w puszczy błyskały, ni to ślepia zwierząt, ni światła licznych łuczyw odbijając, co to właśnie na pokładach rozpalono.
Ni to siedzib ludzkich wśród drzew skrytych, ni od mokradeł pobliskich.
- Do tej dziedziny Golan daleko jeszcze?- zapytał Marcisza z Grabowa, co tę drogę znał dobrze, a kilka mil stąd swój ogródek mając.
- Będzie ze trzy mile- rzekł Marcisz rozglądając się dookoła- wrychle światła grodu i portu widne będą.
Po niewielkiej chwili poblask na wodzie się pojawił, a zaraz potem światło błysnęło wśród drzew, Szkuty, jedna po drugiej wolno wpływały na szerokie wody rozlewiska u stóp Golanowskiego grodu, widnego już teraz w dali na prawym, wyższym brzegu rzeki.
Puszcza z tej strony podchodziła pod sam gród, kępami chaszczy nadwodnych tylko odsłonięta. Lewy brzeg uciekał gdzieś ku zachodowi, szerokim łukiem pod puszczą otaczając całe rozlewisko i dalej aż do gwałtownych skrętów znów stromymi brzegami ściśnionej rzeki.
Stojący na dziobie pierwszej szkuty rycerz dobył róg i zagrał na nim ogłaszając misji przybycie. Nagle umilkł, pochylając się do przodu i tak zgięty we dwoje chlasnął w ciemne odmęty. Zniknął też w nich od razu ciężarem pancerza w głębiny pociągnięty, jeno tarcza z włócznią do niej przytwierdzona odpłynęły kawałek i wolno, skośnie nurknęła po fale.
Jak na kpinę z dala ozwał się radosny, grodowy róg miłych gości witając. Larum się na szkutach podniosło. Ku kępie, z której zdradziecką strzałę wystrzelono, pofrunęły liczne pierzaste strzały przez Polan i Pomorców pospołu wypuszczone, bez skutku widocznego.
Legenda ta pochodzi ze zbioru legend pt.: ,, Opowieści i legendy pomorskie’’. Kielce- Goleniów 2000, str. 63-65.
Autor: Janusz Władysław Szymański